FAQ Zaloguj
Szukaj Profil
Użytkownicy Grupy
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Rejestracja
Nasze opowiadania
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Forum Najeźdźcy z Marsa Strona Główna » O całej reszcie » Nasze opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Black Ranger Pol
Strzelec Wyborowy



Dołączył: 09 Maj 2006
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Twardogóra

 Post Wysłany: Pon 18:54, 05 Cze 2006    Temat postu: Nasze opowiadania

Napisłem to opowiadanie z musu (na polski):
Gdy dzielna Freawine wjechała na swoim białym koniu z lśniącym łukie na placah i kołczanem strzał,wszyscy oniemial jak by ktoś żucił na nich zły urok."To ona ta wielka bohatekra powróciła"-szeptali do siebie.
A ona wyniośle jechała na swoim wiernym Radwulfie i nie zważała na to że jej kolczuga poplamiona była krwią. Ona powracała z wielkiej wojny w której pomogła ostatniemu z przymieży ludzi i elfów przegnać złe trole i upiory. Gdy dojechała na dwór króla została przyjęta z najwyższymi honorami. Król wychwalał jej umiejętności, jej stoicki spokój, jednak wszyscy zdziwili się gdy ta szlachetna elfka która to od kilku lat nieustannie walczyła zaczęła rozmawiać z królem.Jej głos był niczym urok mile łechcący uszy wszystkich zgromadzonych. Wnet umilkły wszystkie rozmowy, a ktoś zuchwały zakrzyknął z tyłu "wileka wojowniczko twój głos jest niczym miód, więc jeśli zechcesz to dasz nam ten zaszczyt wysłuchania twojego głosu w czasie śpiewu"? Ona jak to przystało na dame nie odżuciła propozycji i odrazu wstała i zaczęła śpiewać. A nie był to byle śpiew, był to śpiew który odegnal wszystkie złe moce które wysyłał wróg, który dodawał odwagi w zachwianych duszach. Ten śpiew był jak głos Boga który zstąpił z nieba i przemawiał.Jednak gdy Freawine zakończyła, wszystkich opuścił jej czar jednak na długi czas osoby które słyszały ten śpiew były odważniejsze i stawały naprzeciw swoim największym lękom.Jednak zaraz po uczcie "bogini" musiała iść do swojej komnaty i troche się przespać,gdyż nawet ją mozył już sen.Dnia następnego Freawine ruszyła w następną pdoróż i nikt już nie słyszał o niej na dworze królewskim.Jednak plotka głosi że po pokonaniu zła ruszyła za może by zaznać tam wiecznego spoczynku...


P.S Nauczycielka lubi język taki coś w stylu staropolski

P.S2 Zachęcam do umieszczania tu również waszych opowiadań


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Dekay
Spamer!



Dołączył: 02 Cze 2006
Posty: 24
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5


 Post Wysłany: Wto 18:19, 06 Cze 2006    Temat postu:

Moje wypracowanie z Religii* ^^ Karex powinien je znać Very Happy

Tu adres (uwaga orty):

[link widoczny dla zalogowanych]


*tamat: "Napisz bajkę o sobie"
Ponieważ na napisanie miałem tylko jedną godzinę, postać Gromana Zboczyńcy musiała zostać pominięta ;D


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Lord Liriel
Spamer!



Dołączył: 16 Maj 2006
Posty: 17
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5


 Post Wysłany: Śro 7:33, 07 Cze 2006    Temat postu:

ja dla mnie to za duzo bledow ortograficznych, szczegolnie ze podobno to opowiadanie jest na polski.

Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
BadWolf
Człowiek Elo! kwentny



Dołączył: 17 Kwi 2006
Posty: 476
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Warszawa

 Post Wysłany: Śro 13:00, 07 Cze 2006    Temat postu:

Kiedyś sie w to bawiłem xo

Nad miastem rozciągała się panorama ognia, i dymu. Gdzieniegdzie widać było wciąż nieugaszone pożary. Każdy kto spojrzał w niebo widział, coś dziwnego, część nieba pokryta była pięknym, bezchmurnym niebem o barwie zachodzącego słońca, dokładnie nad ratuszem, rozdzierała się granica. Po drugiej stronie niebo było krwawo czerwone, wraz z czerwonym, krwawym księżycem.
-Ludzie! Dziś nadszedł dzień naszej próby! Wszyscy na których liczycie, wasze dzieci, wasze żony modlą się do naszego pana Tyra o sprawiedliwość! Dziś my wymierzamy sprawiedliwość!- W tym momencie tłum zbrojnych ludzi- nauczycieli, piekarzy, kowali wszystkich którzy byli w stanie unieść broń, nawet niepełnoletni wznieśli krzyk, krzyk który był w stanie podnieść na duchu nawet torturowanego człowieka.
- Całe Waterdeep liczy na was! Sam Tyr, w niebiosach spiera się ze złem! Naszym ostatnim celem jest Ratusz, sam Bane przybierze ludzką postać aby walczyć przeciw nam, ale nie lękajcie się. Dobro jest po naszej stronie!- Ludzie przepełnieni nadzieją, jedynym co im zostało i desperacją znów wznieśli okrzyk, w oczach niektórych pojawiły się łzy.
-A teraz wznieśmy miecze, i prośmy Tyra o błogosławieństwo, o to by nasze miecze były prowadzone sprawiedliwością, nie sercem!- W tym momencie każdy wzniósł miecz- Tyrze, prosimy cie, wspomóż nas w tym ostatnim boju- Zaczął mężczyzna- niech nasza broń rani wrogów dobra i porządku, niech ta walka, będzie nasza! Tyrze, przyślij swoich posłańców aby zabrali nasze dusze do twej domeny, abyśmy wiedzieli że nasz wysiłek nie poszedł na marne!
Ekstaza, wywołana zrozpaczeniem dobiegła zenitu, wszyscy ludzie zaczeli krzyczeć, niektórzy już mieli zdarte gardła, ale mimo to półgłosem krzyczeli. Chwilę potem wszyscy wyruszyli, śpiewając psalmy pochwalne Tyrowi.
Dwie armie, stanęły naprzeciwko siebie na największym placu Waterdeep. Cisza która zapanowała, była identyczna do Ciszy przed burzą. Obie armie oglądały się nawzajem, jedna armia, armia po której stronie stało światło. Ludzie mężni sercem, wsparci przez swego wodza, wiedzieli że to ich jedyna nadzieja aby bronić to co kochają. Chodź ich wyposażenie nie było najlepsze, mieli blisko siebie wodza, wyposażonego w to samo co oni, lecz on dawał im siłe. Po drugiej stronie, armia ludzi całkowicie poświęconych ciemności. Wszyscy wyglądali identycznie, wymalowani krwią zabitych dzieci, i żon. Wydawali oni z siebie zapach śmierci, zapach który nie dał się pomylić z żadnym z innych. Ich przywódca, odziany w ciężkie pełne płyty, koloru czarnego, koloru który zdawał się pochłaniać światło zawył głośno. Jego twarz, rozszerzyła sie nienaturalnie, zdawało się że jego skóra, jako jedynego ze wszystkich zdawała się mieć prawdziwy odcień czerwieni odcień czerwieni. Dowódca armi światła słysząc krzyk, uniósł swój dwuręczny miecz i krzyknął.
-Za Tyra! Brońmy nasze dzieci!- nieludzką prędkością wybiegł przed szereg, nastawiając miecz do szarży. Dowódca, przeciwników krzyknął gardłowo, i też zaczął szarżować. Całe miasto słyszało Pierwszy zgrzyt metalu, na polu bitwy.
Wokół trwała bitwa, umierali ludzie. Wszędzie świszczały strzały, słychać było szczęk oręża, i ostatnie okrzyki umierających. Mimo wysokich różnic walka była wyrównana. Jedynie dwóch mężczyzn od początku walki nie zmieniło przeciwników, cały czas walczyli ze sobą, a nikt nie był w stanie im przeszkodzić. Nagle, obydwaj dowódcy zniknęli, zostali przeniesieni na inny plan. Bane korzystając ze swych sztuczek, stworzył własny plan w którym był silniejszy. Szybko wyprowadził jeden cios długim mieczem, jakby sprawdzając przeciwnika. Rycerz dobra szybko odskoczył, i zbił miecz, lecz jego przeciwnik, poruszajac sie o wiele szybciej niz w swiecie śmiertelnych ranił sztyletem trzymanym w drugim ręku. Dowódca światła, syknął w bólu, jego ciało przeżyła zimna, energia, która wprowadziła w niego lekkie zwątpienie. Paladyn wiedział że tu sprawa wygląda gorzej, szybko w myślach zaczął modlić się do swego boga o pomoc, ten zaś nie odpowiedział. Dobry człowiek wiedział, że bóg go nie opuścił, nadal walczył z przerastającym jego umiejętności wrogiem, ponieważ dał słowo- albo pokona wroga, albo umrze, poddanie sie nie wchodziło w drogę. Bane znał myśli paladyna, dlatego atakował coraz szybciej, wyprowadzając coraz bardziej finezyjne ciosy, coraz bardziej raniąc przeciwnika. Bane myślał że wygrał tą bitwę, myślał że Tyr nie posłuchał swego sługi, lecz mylił się, Bóg sprawiedliwości wysłuchał jego próśb i sprawdził wiarę podwładnych bohatera. Nagle każda dorosła osoba w mieście, usłyszała błagania paladyna o pomoc, wiedzieli że ich przywódca umrze jesli nie dokonają ostatecznego poświęcenia, poświecenia własnego życia. W tym momencie, nastąpiło połączenie wszystkich w tym mieście, nie ważne na status, majątek, płeć, pracę, każdy zgodził się poświęcić ich własne życie dla ratowania swoich dzieci, i miasta. Wszyscy ludzie momentalnie padli na kolana i zaczeli modli sie, mowiac ze skladaja swoje zycie w ofierze Tyrowi, ktory ma wspomoc dobrego paladyna. Tyr, wysłuchał ich modlitw, zabrał ich energie, dusze odstawiając do nieba i wykorzystał ją, część by zabić reszte sług zła na ziemi, a część dał Moradinowi, panu krasnoludów aby wykuł z niego miecz dla jego dzielnego sługi. Moradin spełnił prośbe Tyra i wykuł dwa miecze, jeden silny jak tylko mógł, drugi słabszy, albowiem Moradin przewidział co się stanie. W tym czasie, paladyn poczuł dziwne ciepło w sercu. Miecz dwuręczny którym władał zmienił się, rozjaśnił plan światłem. Rycerz wiedział że ma jedną szansę. Cały świat słyszał jęk i lamęt pokonanego Bane’a , obił się on o wzgórza lodowych krain, i przeszedł aż do greyhawk. Cały wymiar, padł, w środku miasta leżał konający bohater, nazywał się Torm. Moradin wiedział, że drugi miecz torma trafi do najlepszego...


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Black Ranger Pol
Strzelec Wyborowy



Dołączył: 09 Maj 2006
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Twardogóra

 Post Wysłany: Śro 16:40, 07 Cze 2006    Temat postu:

Bardzo fajne Smile,a co do mojego to pisze nowe bo w tym jest już zakończenie.

Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Karex
Necrotic Traveler



Dołączył: 20 Kwi 2006
Posty: 780
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Chotomów pod W-wą

 Post Wysłany: Śro 19:03, 07 Cze 2006    Temat postu:

Wiecie co się robi na lekcjach w gimnazjum jak się nudzi? Pisze się opowiadanie. Jedna strona ja, jedna strona Oliwer. Co powstaje? WROTA IMPERATORA


Wrota Imperatora

Rozdział I
GŁUPIA ŚMIERĆ


Po 8 godzinnym odpoczynku Mag wziął księgę i zaczął studiować czary. W tym czasie tropiciel poszedł upolować zwierzynę. Po 20 minutach wrócił z soczystym dzikiem na plecach.
- Witaj. Patrz, co mam na śniadanie. – Powiedział Sovelis do przyjaciela zrzucając dzika na ziemię.
- Co? Dzik? I ty myślisz, że ja mam to zjeść?
- A co może wolisz te pomyje z knajpy oddalonej o kilka dni drogi stąd?
- No dobra. Przekonałeś mnie.
Sovelis rozpalił ognisko i zaczął przyrządzać upolowane zwierzę. Mag opracowywał zaklęcie, które sam nazwał kwasowym pociskiem.
- Sam wymyśliłeś to zaklęcie? – Spytał Sovelis zaglądając w notatki Mantiha.
- Częściowo tak. Wziąłem formułę hiperindoktryczną z magicznego pocisku, oraz część gestów magiostematycznych z zaklęcia znanego już od lat Melfa...
- Nieważne. Co z tego wyjdzie?
- Na tym etapie to wygląda tak.
Mantih wziął kawałek drewna. Wykonał gesty, zaczął wygłaszać magiczną formułę, którą uważa się za wymawianą w języku elfów, lecz Sovelis, który zna doskonale elfi obecny, jak i wcześniejszy, nie kojarzył żadnego słowa. Ręce maga nagle rozbłysły zielono – fioletowym światłem. Od maga odleciała zielona kula uderzając w drewno. Wypaliła się w nim dziura. Zaraz potem drewno uderzył fioletowy pocisk, niszcząc to, co z niego zostało.
- To dopiero prototyp. – Mantih był niezwykle dumny z siebie.
- Widzę. – Odpowiedział mu Sovelis plując na nogę i wycierając krople kwasu ze spodni. – Prawie mnie zżarło. Koniec eksperymentów. Ruszamy.
Zebrali swoje posłania i poszli na północ ku ruinom. Czekało ich jeszcze 5 dni drogi. Tropiciel lubił spacery w lesie, więc jemu to nie przeszkadzało. Jednak mag nie był zadowolony. Kazał prowadzić się Sovelisowi, tak, aby mógł zająć się swoim czarem.
Dwa dni podróży minęły spokojnie, nie licząc niespodzianki, jaka spotkała Mantiha. Jak zawsze szedł, przeglądając swoje notatki. Był tym tak zaangażowany, że nie zauważył pułapki zastawionej przez leśniczego na jakieś zwierzę. Sovelis opatrzył jego rany, mówiąc mu, że miał szczęście, bo to była pułapka na sarnę, a nie na niedźwiedzia. Jednak stan maga był coraz gorszy. Byli zmuszeni nadłożyć drogi i iść do Kordentag oddalonego o 2 dni drogi na zachód. Jednak długo się nie zastanawiali. Ruszyli główną drogą do miasta ludzi. Liczyli na to, że spotkają jakiegoś kupca, który jedzie do miasta, słynącego z najlepszych ludzkich banków, które i tak nie mogły się równać z bankami niziołków, będących szczególnie uczciwymi istotami, mimo że to właśnie w tej rasie jest najwięcej łotrzyków. Nie pomylili się. Dwie godziny po zmianie kierunku usłyszeli hałas kopyt koni. Mantih miał olbrzymie szczęście. Kupiec bowiem miał szczelnie zasłonięty wóz.
- Oho ho. Witajcie podróżnicy. Co się stało temu biednemu elfowi? Czyżby jakaś bójka go sprowadziła do takiego stanu? – Rzekł radośnie kupiec, będący człowiekiem, o raczej dużym stopniu uzależnienia od alkoholu, gdyż śmierdziało od niego piwem.
- Nie. To dzik. Zaatakował nas. Przez niego straciliśmy nasze konie i mamy problem. – Skłamał Sovelis. Nie chciał, aby obca mu osoba wiedziała o jego planach – Pomożesz nam?
- Hehe. Dzik. Możliwe. Ostatnio wiele ich tu biega, ale na szczęście mam to. –Wskazał na kuszę leżącą pod jego nogami. – Widzę, że z Tobą też lepiej nie zadzierać.
- Mam raczej spokojny charakter i nie lubię szczęku stali, jeśli jest niekonieczny. – Odrzekł tropiciel, pomagając iść magowi.
- Prawe słowa rzeczesz. Sądzę, że mogę wam pomóc, ale wy też mi pomożecie. Ostatnio wiele mówi się o goblinach i zbójach. – Kupiec zatrzymał wóz, zszedł z woźnicy i podszedł do tylnej części wozu. – Przewożę skóry zwierząt, więc Twemu koledze będzie tu wygodnie. Ale nalegam. Niczego nie ruszaj. W mieście jest moja żona, potrafi leczyć. Ona wam pomoże.
- Dziękujemy Ci... – Wykaszlał Mantih.
- Bernigh. Korneliusz Bernigh. A jak was zwą?
- Ja jestem Sovelis, a to jest Mantih. – Powiedział tropiciel pomagając Korneliuszowi ułożyć na niedźwiedzich skórach Mantiha.
Zmierzch nastąpił szybko.
- Jak można tak bezmyślnie zabijać zwierzęta? W tym nie ma żadnego wyższego celu. Jedynie zarobek. Jako przyjaciel przyrody nie popieram tego środka zarabiania. To strasznie prymitywne. - Sovelis próbował dowiedzieć się, kto zabił niedźwiedzie, ale kupiec nie chciał nic powiedzieć na ten temat.
- To bardzo wartościowy i delikatny towar - Mówił Korneliusz, po czym szybko zmieniał temat, co nie podobało się Sovelisowi. Nie podobało mu się zarabianie na zwierzętach. Wiedział jednak, że tego nie zmieni.
Przed snem zjedli, to, co miał ze sobą Bernigh, pogawędzili i zasnęli. Noc minęła spokojnie. W lesie było słychać jedynie hukanie puchaczy, niekiedy trzepot skrzydeł, koncerty, odgrywane przez przeróżne okazy zwierzątek leśnych, takich jak świergotecznik josełkowaty, obdarzony specjalnymi zdolnościami – był używany przez niektórych lekarzy, jako alternatywny do młotka środek używany do narkozy.
Rankiem Sovelis chciał ruszyć na polowanie, lecz Korneliusz wyjął swoje racje żywnościowe i powiedział:
- Ty, przyjaciel przyrody chcesz zabić zwierzę, tylko po to, żeby zaspokoić tak prymitywne uczucie, jak głód? Nieładnie panie tropicielu.
- Ja też wolę, żebyś nie polował. Mam dość mięsa. – Dodał mag, który rzeczywiście wolał pożywienie wiezione przez ich nowego kompana niż mięso kolejnego dzika, lub jelenia.
Podróżnicy zjedli śniadanie i ruszyli dalej. Sovelis usiadł obok kupca, a Mantih cały czas nie czuł się najlepiej i jechał na wozie, wśród skór.
Po jakimś czasie Sovelis usłyszał chrzęst łamanych gałęzi. Poklepał po ramieniu kupca, który tylko skinął głową. Kupiec również miał dobry słuch. Tropiciel przygotował łuk, a kupiec wziął swoją kuszę. Obaj byli gotowi do odparcia ataku. Jechali dalej. Nagle z obu stron drogi wyskoczyło kilku krasnoludów. Mieli lekkie zbroje i młoty bojowe. Za wozem również było słychać wybiegających na drogę rozbójników. Sovelis podniósł łuk i zaczął mierzyć w jednego z krasnoludów. Zanim strzelił, zobaczył, że drugi krasnolud przewraca się z bełtem wbitym w twarz. Tropiciel ucieszył się, że jego kompan ma takiego cela. Sovelis puścił cięciwę. Trafił krasnoluda w klatkę piersiową. Strzała odbiła się od zbroi, nie robiąc jej właścicielowi niczego złego. Niezadowolony Sovelis odrzucił łuk, wydobył swoje miecze i zaatakował go. Krasnolud nie miał szans. Zanim zorientował się, co się dzieje tropiciel odciął mu głowę i odwrócił się w stronę 3 napastnika. Nagle coś śmignęło mu tuż koło głowy. Jak się okazało, Korneliusz miał olbrzymie szczęście, a nie cela, gdyż teraz prawie zabił Sovelisa, który był w miarę daleko od zbója. O dobrym celu nie było więc mowy. W tym czasie 2 rabusie atakujący od tyłu, otworzyli wóz. Spotkała ich tam niespodzianka. Ledwo odsłonili wóz, zobaczyli maga, który porusza rękoma i szepcze niezrozumiałe słowa. Rabusie spojrzeli po sobie i zaczęli wchodzić na wóz. Nie zdążyli. Jeden z nich zobaczył, jak zielona kula leci mu prosto w twarz. Więcej zobaczyć, już nie mógł, gdyż kwas wypalił mu twarz, zabijając go tym samym. Drugi z nich dostał podobną kulą, lecz o fioletowej barwie. Został trafiony w szyję. Łotr nie mógł już prawidłowo oddychać, czego skutki są wszystkim znane. Sovelisowi został do zabicia tylko jeden rabuś – człowiek. Miał on sejmitar, wysadzony pięknymi klejnotami. Musiał być to jeden z łupów, które mu przypadły. Zaczął kręcić swoim mieczem, w taki sposób, że tropicielowi zakręciło się w głowie. Otrząsnął się po przyjęciu ciosu akurat w mocniejszą część zbroi. Skórznia została uszkodzona, jednak miał teraz na głowie poważniejszy problem – uniki ciosów człowieka. Sovelis nie miał z nim szans.
- Zaraz poniesiesz głupią śmierć rabusiu. – Próbował ratować swoją ciężką sytuację, strasząc napastnika. – Ale dam ci szansę. Możesz uciec. Teraz. Później nie dam ci takiej możliwości.
Człowiek raczej nie przejął się tą gadką, a świadczyła o tym jego postawa – podniósł sejmitar i był gotów do zadania tropicielowi śmiertelnego ciosu. Sovelisa uratował bełt Bernigha, który wystrzelony raczej przypadkowo podczas ładowania kuszy, fartownie zahaczył o głowę rozbójnika, rozcinając mu skórę nad uchem. Przerażony człowiek odrzucił sejmitar i zaczął biec w krzaki. Sovelis poszedł za nim, upewnić się czy „biedaczek” się wykrwawi. Gdy Sovelis zniknął za krzakami Korneliusz sprawdził jak czuje się mag. Nic mu nie było. Po chwili byli gotowi do drogi, lecz ciągle nie było Sovelisa.
- Chyba pójdę po niego zobaczyć, co się stało. – Powiedział szczerze zatroskany kupiec.
- Poradzi sobie. Nie z takich opresji uciekał bez najmniejszej szkody. – Mantih miał rację. Nie raz tropiciel umykał z knajp, w których wywołał bójkę, a wszystko po to by nie płacić rachunku. Tym razem też tak było. Po chwili z krzaków wyszła postać z dwoma końmi.
- Martwiliście się o mnie? Przyprowadziłem nam dwa konie. Mogą się przydać w naszej podróży prawda czarodzieju? – Powiedział, jakby nigdy nic.
- No jesteś nareszcie. Ruszamy w drogę. Na jednym koniu pojedziesz Ty, a drugiego dołączymy do powrozu. – Rozkazał kupiec i tak się stało. Po chwili jechali już traktem do miasta.
Dojechali przed zmierzchem. Miasto było wyjątkowo czyste i ładnie pachnące, co stanowiło prawdziwy ewenement. Nasi poszukiwacze przygód nie byli jeszcze w takim miejscu, a zwiedzili wiele miast. Cieszyli się, że będą mogli spać na twardych łóżkach, w mieście, które nie cuchnie. Budynki były z kamienia. Między nimi były szerokie uliczki. W drodze do domu kupca minęli targ. Targi zawsze wyglądają tak samo. „Dzielni” bardowie, kupcy, wojownicy, magowie i inni przyszli eksploratorzy ruin zamku imperatora. Gdy wreszcie dotarli pod budynek, w którym mieszkał kupiec, było już ciemno. I cały czas czysto. Weszli do środka, gdzie ujrzeli piękną półelfkę, która zobaczywszy Korneliusza rzuciła mu się na szyję.
- Witaj kochanie. Przyprowadziłem tu dwóch podróżników, którzy uratowali mnie przed rabusiami. – Barnigh wyrwał się z jej uścisku i próbował pocałować, lecz ona chyba tego nie zauważyła, od razu witając przybyszów.
- Witajcie. Dziękuję wam za uratowanie mojego męża. Proszę wejdźcie do środka. – Nieśmiało weszli do wskazanego pokoju. Mieszkanie kupca, było małe, lecz bogato wyposażone. Nie przypuszczali, że handel skórami tak się opłaca. Usiedli na wskazanych fotelach. Gospodarze przyjęli ich przyjemnie, acz skromnie. Kupiec popijał piwo z nieznanego browaru Hernoglda.
- Dziękuję wam przyjaciele. Gdyby nie wy, nigdy bym nie ujrzał mojej kochanej małżonki. – Powiedział znowu próbując pocałować żonę, która szybko wybiegła do kuchni i po chwili przyniosła piwo dla męża. – No i nigdy więcej, bym nie wypił tej „zupki chmielowej”. He he.
- To nic takiego. Sam też byś sobie poradził. Masz świetnego cela – Rzekł sarkastycznie tropiciel, jednak Korneliusz chyba sarkazmu nie wyłapał, bo zarumienił się.
- Nie. Nie dałbym rady. Gdybym miał jakąś inną broń niż kuszę, to, co innego. Nawet nie wiesz jak świetnie walczę wręcz. – Poderwał się i zaczął machać niewidzialnym mieczem we wszystkie strony. – Ale nie miałem, więc należy wam się część mojego towaru.
- Sądzę, iż mamy wystarczająco skóry własnej. Mam rację Sovelis?
- Tak. Skóry nie chcemy. Pozwól nam przenocować i wylecz rany Mantiha. To wystarczy. Musimy ruszać w drogę jak najszybciej.
- Nocleg i leczenie było w cenie eskortowania mnie. A to zlecenie ekstra. Słuchaj Jonania oni...
- Już zdążyłeś mi to powiedzieć.
- Mmmm... Możliwe. W każdy razie zlecenie ekstra – ekstra zapłata. Dostaniecie to, co transportowałem pod skórami. Dostaniecie 2 mikstury leczenia ran. Wystarczy?
- Naprawdę nie trzeba.
- Dobra dam wam 3. A teraz ja porozmawiam z tropicielem, a Jonania zajmie się Mantihem. Prawda kochanie? – Rzekł obojętnie Korneliusz, sącząc swoją ulubioną „zupkę”.
- Tak oczywiście. Będzie z nim świetnie. A z jego ranami jeszcze lepiej. – Mantih pod spojrzeniem półelfki, aż się zarumienił. – Dobranoc piwoszku.
Wstała i objęła Mantiha trochę bardziej, niż było to konieczne do pomocy magowi w dojściu do sąsiedniego pokoju.
- Ehhh. Chce mi dać popalić za to, że tak często zostawiam ją samą. – Zasmucił się Korneliusz.
Sovelis zajął się pocieszaniem kupca. Wszyscy zasnęli dziś późno. Bardzo późno.



KONIEC ROZDZIAŁU I



ROZDZIAŁ II


Obudzili się o 10 rano. Sovelis wstał ostatni i zdziwił się stanem Mantiha. Jego noga była zupełnie zdrowa, a sam mag miał świetny humor. Żegnając się z kupcem i jego żoną zeszli do knajpy po zapasy i wyruszyli na dwóch koniach w drogę do ruin Imperatora. Jadąc spokojnie drogą przez miasto, podziwiali jak tam czysto i schludnie. Mijając targ poznali przyczynę higieny panującej w Kortentag. Otóż burmistrz miasta był dobrym przyjacielem gnoma, który opracował dla niego wodociągi. Gnomy, bowiem są bardzo inteligentne i technologią przewyższają inne rasy. Gdy wyjechali z miasta popędzili konie, gdyż wiedzieli, że i tak stracili dużo czasu. Drogą do Greyhawk jechali od dwóch godzin, gdy skończyła się leśna ścieżka. Obaj bohaterowie zatrzymali się, spojrzeli po sobie.
- Mantih, gotowy? – zagadnął Sovelis.
- Jak zawsze – odpowiedział mu mag, nieco krzywiąc twarz.
Sovelis poprawił jeszcze oba miecze zanim zeszli z koni i ruszyli cichaczem w stronę ruin. Mgła opadła tak nagle, że nawet tego nie zauważyli. Ograniczała widzenie, na tyle, aby nie widzieli ruin. Jednak w pewnym momencie mgła zniknęła niczym zaczarowana i znaleźli się wśród armii nieumarłych. Tropiciel, znawca wszystkich stworów próbował sobie przypomnieć, co o nich wie, przyszło mu to błyskawicznie, gdyż były to szkielety bez skóry, mięśni, wnętrzności, bez niczego innego prócz samiuteńkiego szkieletu. Poruszały się dzięki czarnej magii stworzonej przez nekromantę, maga śmierci. Szkielety zbliżały się powoli. Było ich około czterdziestu. Tropiciel i mag nie mieli szans, spojrzeli na siebie świadomi zbliżającego się końca.
- Sovelis!! Co teraz?? – wydał z siebie Mantih ledwo słyszalnym głosem – nie mamy jak uciec.
- Jest jeden ratunek. Prośmy bogów o wstawiennictwo za nas.
Obaj uklękli wznieśli ręce ku niebiosom i zaczęli błagać boga Torma. Był to Fejruński bóg Słońca. Jako, że Torm jest bogiem lubiącym interweniować w życie ludzi, postanowił okazać śmiertelnikom swoją łaskę. W pewnym momencie kościotrupy, wyczuły modlitwę. Zaczęły się oddalać, gdyż modlitwa przyciąga energię pozytywną, która mogłaby zniszczyć twory ciemnej magii. Mantih i Sovelis, nie przerywając modłów spojrzeli w górę, gdzie zobaczyli ogromną, białą kulę, która powiększała się. Kula rosła i rosła, zbliżając się do ruin. Gdy kula zaczęła nachodzić na ruiny, one zaczęły się dezintegrować, czyli rozchodzić na cząsteczki pierwsze i znikać. Kula powiększyła się do tego stopnia, że zniszczyła nie tylko każdy szkielet, ale także Sovelisa i Mantiha. Równie nagle jak kula zaczęła rosnąć, tak teraz zaczęła się kurczyć, pozostawiając po sobie ogromny krater na ok. 800 m, którego boki były idealnie wygładzone i wyglądało to jak doskonałe półkole. Bóg Term rzucił czar zwany „Gniew Boga”. Pomógł bohaterom, lecz nie jestem pewien, czy liczyli na właśnie taką pomoc.
Po ruinach i ich skarbach ślad zaginął, jednak legenda przetrwała, aż do dzisiaj, kiedy została spisana i przekazana następnym pokoleniom.


KONIEC.


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Forum Najeźdźcy z Marsa Strona Główna » O całej reszcie » Nasze opowiadania
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach




Solaris phpBB theme/template by Jakob Persson
Copyright © Jakob Persson 2003

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group